Miejsce spotkania: Łysa Góra w Sopocie Dotarłam jako ostatnia i jako jedyna baba. No cóż, ja nie dam rady? Dałam! Tak sobie myślę. Wprawdzie większość chłopa z całej dwunastki jechała sobie turystycznie a ja cinęłam kopytkami w pedały i wydawałm z siebie dziwne dzwięki, to mimo wszystko myślę, że DAŁAM RADĘ! A jak!
Po godzinnym kręceniu po lesie, rozstaliśmy się na Pachołku i wróciłam, ostro już zmęczona, do domku. Ciekawe co na to Patio....
bo to wolne z okazji świąt, a dokładniej wolne przedświąteczne, więc trzeba wypucować dom, pokopać na grobach i upiec mazurka. Przez to wszystko mało czasu na rower zostaje, na mój kochany rowerek.
popołudniu udało mi się wyskoczyć do Sopotu, posiedziec troszke u Basienki i udać się dalej, w stronę Reja (mniejszy podajzad z prędkością 16km, kiepsko kiepsko), Spacerowej i Grunwaldzkiej.
Ostatecznie dystans wydawał mi się zabyt duży, ale sprawdzałam dwukrotnie i wygląda na to, że zrobiłam dobre ustawienia w pulsometrze.
Opony: Geax Mezcal Tubless
No i jechałam już z moim bialutkim amorkiem, który wrócił do mnie z serwisu, a który jeszcze rano założył mi SUPERSPEC Faścik. Dzięki!!!! No i łańcuch zmieniłam.
Wpierw objazd trasy z Asienką i Mariuszem, mała gleba dwóch blondynek a później przejażdżka z dużym, przesympatycznym i spragnionym biegu Iwanem :) Było świetnie. Mały rozjazd z Baską, a Iwa i Garmin luzem.
Pod koniec trasy zrobiło się nagle jasno i deszcz mnie dopadł... Chwilę później sypał już śnieg z deszczem, ale przyglądałam się tej zamieci z ciepłego pokoiku mojej pracy :)