Zapomniałam wstawić wpis... niemożliwe. To chyba z powodu braku odzewu od Adama ;) W każdym razie licznik skasowany, ale na pewno było 39 km i coś. Wystartowałam z domu po psy na Żabiankę, spacer i dalej w drogę aby spotkać się z Faścikiem. Tam gdzie zawsze złapałam kolejną gumę... ubaw po pachy. Tym razem przód. Ostatecznie przy Sopocie wspólnie z Michałem ruszyliśmy na Reja a tam w towarzystwie gościa ubranego w ciuchy Mroza dwa łagodniejsze okrążenia. Oczywiście nie daliśmy mu rady. Powrót Spacerową i Grunwaldzką.
Grunwaldzka, Wita Stwosza, Polanki i Spacerową na Reja, tam już ciemno i zimno (godzina 20:30). Dziki na drodze, zawracanie, ostrzejszy zjazd ale z udizałem hamulców - już słabo widzę o tej porze. Grunwaldzką na Żabiankę po psy.
Katar okazał się krwią, tak więc pojawił się strach, ze to znów problemy zdrowotne. Mam nadzieję, że to chwilowe osłabienie.
Spacer z psami i nocny, leciutki powrót Grunwaldzką do domu.
W związku z wczorajszymi porażkami rowerowymi postanowiłam dzisiaj potowarzyszyć Adamowi w treningu biegowym. Godzina w tlenówce. Piękne mamy parki przy plaży :)
- [szeptem] ten Pan uprawia to samo co Korzeniowski, jak to się nazywa? - ... CHÓD ... - hmmm, hehehe, no tak...
Plan był dosyć prosty, czyli pojechać z Adamem po Faścika i wrócić z nim do domku, ewentualnie jeszcze troszkę pokręcić. Tymczasem już na samym początku okazało się że mam dziurę i to w moich kochanych Fredach - z tyłu. Tak to jest jak się nie zmienia opon po wyścigu :/ Oczywiście pompkę, jak to zwykle bywa, tuż przed startem zostawiłam w domu bo taśma ją słabo trzymała. Dętka zapasowa była, więc czekaliśmy na ratunek Michała. Dotarł, ale ratunek okazał się nieskuteczny, gdyż dętka zapasowa... miała już dziurę :D Żeby było jeszcze zabawniej po drodze do pracy Michał zgubił swoją zapasową dętkę...