Start z Wrzeszcza na umówione miejsce, czyli parking w Orłowie, a tam już tylko klify i ich świetne okolice. Podjazdy, zjazdy, podjazdy i zjazdy, czyli interwałowo. Ale na spokojnie, więc prędkość jest jaka jest.
Spotkanie przy Kuźni Wodnej. Wjazd asfaltową i zjazd ulubionym singiel trackiem. Później mordowanie na zjazdach i ćwiczenie techniki. Ponowne kółeczko plus kółko na czarnym szlaku.
Adam jedna gleba samotna a później wspólna ze mną, ale z jego winy - tak na ścieżce rowerowej aby było miękko. Kawa uratowana - z McDrive ;)
No i pierwszy raz na szosowych oponkach - różnica niesamowita. Grzmiało z dala strasznie ale ruszyliśmy. Z Żabianki do Pruszcza Gdańskiego, gdzieś przy wyjeździe z Gda złapała nas niesamowita ulewa. Kilka razy musiałam się zatrzymywać aby wytrzeć oczy, bo piekły jak cholera. Ostatecznie dotarliśmy cali mokrzy - nawet pampers mogłam wyciskać. Chwilka odsapnięcia i trening w deszczu na stadionie. Wpierw wagoniki pojedynczo, później grupowo. Następnie trenowaliśmy szybkie starty i pedałowanie z jednym wpiętym butem. Ostatecznie skok na rower i malutki rozjazd. Do domku dzięki uprzejmości znajomych już autkiem :)
Plan był aby zajechać się na maksa - nie do końca wyszedł ale chociaż dla Adama był udany. Adam, Michał i PiotrK udaliśmy się na trasę Matemblewa. Po pierwszym kółku usilnie próbowaliśmy wjechać na ostatni podjazd i tylko Adamowi udało się. Mistrzu wjazdów i to w piękny sposób. Brawo :) Później jeszcze jedno kółko (Adam znów wjechał) i do domku.
Wyruszyłam z domku po Adama, wspólnie na Reja i tam oczekiwanie Michała. Wspólnie lekki podjazd a na nim interwały: 1'do 183 2'odpoczynek pięć powtórzeń. Szybki powrót bo czas gonił, ale trening udany. tylko znów bez rozciągania na końcu. Opony jeszcze nie zmienione i cały czas dancingi męczę.
W takie dni, kiedy pot cieknie z głowy nawet podczas siedzenia przy kawie, nie chce mi się nic. Ostatecznie jednak, wspólnie z Adamem i Michałem wybraliśmy się na trening.
Ruszyliśmy z Żabianki na Oliwę na nasz ulubiony podjazd (a zarazem zjazd), który prowadzi do Matarni. Nikomu z nas nie udało się na niego wjechać, trzy pozostałe pokonaliśmy. Za chwilę jednak Adaś złapał gumę - prawdopodobnie taśma w obręczy do wymiany. Zastosowaliśmy więc grupowe MTB, czyli ja z Adamem na moim Krossie a Michał z Adama rowerkiem na ramieniu. Cali i zdrowi dojechaliśmy na stację w Złotej Karmie.
Później uderzyliśmy na Matemblewo gdzie zrobiliśmy dwa kółka z zawodów XC.
Takie wypady to to co tygryski lubią najbardziej :)