Chyba coś mnie łamie ale wszystkim zarazkom i słabościom mówię: NIE DAM SIĘ!
Wczorajszy wysoki puls podczas biegania po plaży z Iwą chyba nie był spowodowany grząskim piaskiem. Dzisiaj ten wysoki puls również mi towarzyszył podczas jazdy do pracy. Ale nic to, widocznie tak musi być ;)
Oponki szosowe, rowerek treningowy, jeszcze nie naprawiony.
Pojechałam na treningowym, męcząc przełożenie 2:4 bo jak już pisałam wyłącznie na nim ładnie pracuje. Opony szosowe, a mimo to czas gorszy. No cóż... będzie lepiej.
...widowiskowa :) Raniutko, zajarana i dumna z siebie, że udało mi się tę leniwą część siebie przekonać i posadzić na rower, udałam się do pracy. Lecz tuż za rogiem czekał wróg. Pokonawszy 10 metrów napotkałam śliski bruk, ale pochłonięta jazdą zapomniałam o jego zdradliwej cesze. Wynikiem czego już po chwili leżałam na cholernym bruku tamując ruch samochodowy ;) Zadowolona z siebie, przeprosiłam ruchem ręki pana w wozie, który spojrzał na mnie z politowaniem i ruszyłam dalej. Wciąż szczęśliwa, a jak!
Pod koniec trasy zrobiło się nagle jasno i deszcz mnie dopadł... Chwilę później sypał już śnieg z deszczem, ale przyglądałam się tej zamieci z ciepłego pokoiku mojej pracy :)
Wczoraj Adaśko zamontował mi mój nowiusi błotnik na przód, coby w drodze do pracy buźki sobie nie brudzić. Wszystko ładnie działało, podjechałam już Słowaka zadowolona że go mam, a gdy byłam już koło pracy spojrzałam w jego stronę, a ulicę, to znowu na... zaraz, "gdzie błotniczek???????" ... nie ma!!!!, znikł, wcięło. Po nowym błotniczku ani śladu... cofam w nadziei, że go znajdę, dojeżdżam do rozjazdu na Rębiechowo, nie ma :( Spóźniona i smutna wróciłam do pracy.