Plan był taki: 1. 20'Tcad.80-90 2. 5x3'PowerTcad.100-110 br. 5'Tcad.90-100 (troszkę na stojąco podczas T). 3. 20'A/Tcad.80-90
Zajebiście jest w lesie i na moich kołach ;) No ale niestety znów miałam problemy z pulsem, cały czas oscylowało w okolicach 150-160, a na rozjazdach jadąc na stojąco nie było mowy aby zejść poniżej 150.
Licznika nie miałam, na oko 25 km. Samopoczucie dobre, tym bardziej, że już dawno w lesie nie byłam
acha, no i niestety nie była to super płaska trasa Może ciężko w to uwierzyć ale nie łatwo u nas znaleźć płaską i krętą trasę w lesie – jak boni dydy
Wracając wjechałam jeszcze do lasu aby zjechać na Oliwę i podążyć na deptak przy plażowy. Jednak piździało strasznie i nóżki mi zamarzały, wróciłam więc ścieżką na grunwaldzkiej, gdzie na płaskim zrobiłam: 4x 30'' max br. 1,5'T
...widowiskowa :) Raniutko, zajarana i dumna z siebie, że udało mi się tę leniwą część siebie przekonać i posadzić na rower, udałam się do pracy. Lecz tuż za rogiem czekał wróg. Pokonawszy 10 metrów napotkałam śliski bruk, ale pochłonięta jazdą zapomniałam o jego zdradliwej cesze. Wynikiem czego już po chwili leżałam na cholernym bruku tamując ruch samochodowy ;) Zadowolona z siebie, przeprosiłam ruchem ręki pana w wozie, który spojrzał na mnie z politowaniem i ruszyłam dalej. Wciąż szczęśliwa, a jak!
Przygód ciąg dalszy. Wprawdzie już bez gleb ale omyłkowo, przeciskając się przez korek samochodów, zapukałam do jednego z nich i ostro wystraszyłam siedzącą w nim kobitkę. Mnie natomiast oblała fala zdziwienia gdy zorientowałam się, że w aucie nie siedzą moje koleżanki z pracy ;)
Wiosna idzie a ja wreszcie wyjechałam z domku na te świeże, upragnione powietrze. Trasa króciutka ale radość ogromna. Z domku na łąki na Żabiance, tam już czekał Adam z Iwką, która z chęcią biegała za rowerem, niemal krzycząc "tak! super! więcej, więcej!" lub "nie ociągaj się Stara!". Kiedy ja już miałam dość, Adam uciekł do domu z Czarnulką a ja do domku, dalej się ciesząc z możliwości kręcenia na dworze.