I taki też był cel, dlatego skoczyłam na szosę. Start Żabianki, Spacerowa, Chwaszczyno, Tuchomek, Żukowo, Bysewo, Doliną Radości, Oliwa, Gruwnaldzką powrót.
Próbowałam też jazdą zabić smutek z powodu mojej niebecnosci na zawodach w Człuchowie ale bez większych efektów.
A miało być tak pięknie, miały być przygotowania do Człuchowa, miała byc ostra walka, wszystko miało być robione pod ich kątem, a wyszła dupa, nawet sie nie napracowałam. Jak zwykle jestem chora i zaczynam już się tym poważ nie martwić, tym bardziej że ostatnio nie specjalnie jeździłam i grzeczna też byłam. W środę nie wytrzymałam i ruszyłam na bike lightową trasą w T.
Dziś niedziela i jest jeszcze gorzej. I jak tu się nie załamać?
Mezcal ma ranę ciętą, więc wzięłam ogromną treningówkę Adama i wybyłam na szosę. Spacerowa, Chwaszczyno, Gdynia, Sopocka, Reja lżej i Spacerowa powrót Grunwaldzką. W Oliwie na powrocie dopadła mnie ulewa... No cóż mogłam się tego spodziewać, przecież wczoraj dostałam znak ;) Ciekawe co jutro.
bo jakby miało być inne skoro pół drogi pokonałam z buta, a dokładnie z buta do spd'ków.
Gdzieś na 6 kilometrze opona - kochany Mezcal - został ranny i wyzionął ducha. Rezultatem są obolałe ręce - ratowałam jeszcze denata i niosłam rower na swych ramionach. Towarzystwo w postaci deszczu i aut stojących w korku - uczucie nie do zapomnienia :)