Wpisy archiwalne w kategorii

Łańcuch nr 2

Dystans całkowity:2411.81 km (w terenie 404.40 km; 16.77%)
Czas w ruchu:94:58
Średnia prędkość:19.75 km/h
Maksymalna prędkość:69.60 km/h
Maks. tętno maksymalne:181 (92 %)
Maks. tętno średnie:162 (82 %)
Suma kalorii:6556 kcal
Liczba aktywności:97
Średnio na aktywność:24.86 km i 1h 19m
Więcej statystyk

A takie tam... zderzenie

Poniedziałek, 25 lipca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Łańcuch nr 2
Zdarzenie w którym miało miejsce to owe tytułowe zderzenie miało miejsce tydzień temu, więc emocje, wkurw i opętanie uleciało gdzieś... uleciało...

W skrócie: wracając z pracy, jadąc Legalnie prawą stroną w korku, wyprzedzając Legalnie auta, jakiś pajac - pasażer transportera z paką, postanowił coś podnieść z ziemi. A żeby ową rzecz podnieść musiał, palant jeden, otworzyć drzwi. A drzwi te akurat otworzył jak byłam tuż przed nimi. Szans na zahamowanie miałam wiec ziero, null, nada...
Ostatecznie palec roz$%^^^ walił się, krew się lała i tak sobie z owiniętym paluchem różowym papierem wracałam na hause.
Tak więc tego - jutro treningu nie ma.

Trening Aśki

Niedziela, 24 lipca 2011 · Komentarze(0)
Wpierw ruszyłam po Aśkę w okolice Bysewa, następnie ulubiona trasa od Matarni, udany Aśki zjazd (za moimi skromnymi radami), podjazd pod pachołek ,i tu też sukces, dziewczyna podjechała do połowy, jak nie więcej.
Zasłużona kawka ;) a jak!
Podjechałyśmy Doliną Radości do Matarnii, tam odziałam Aśkę w lampkę i każda udała się w swoją stronę.
Udana niedziela :)

Dwie blondynki

Czwartek, 21 lipca 2011 · Komentarze(0)
No i przyjechała Aśka z Gór, długo wyczekiwana i oczekiwana.
Musiałyśmy podczas jazdy troszkę pogadać, nagadać się i wygadać.
Gleba tez była, bo inaczej nie byłabym sobą.
Na szczęście odbyło się bez ofiar w ludziach, dętkach, oponach i sprzętu rowerowego.
A rower na to: n i e m o ż l i w e

Pech padł jedynie na ślimaki :(

Bysewo - Banino - Matarnia - ulubiona scieszka w lesie - znów nieudany podjazd - i powrót do Banina.

W poszukiwaniu grupy...

Wtorek, 19 lipca 2011 · Komentarze(0)
No i taki był ten dzień:

Mój UUUUkochany Ojciec złożył mi niespodziewaną wizytę, zapewne w nadziei, że mnie nie zastanie w domu. Ja z kolei wracałam do domku w nadziei, ze już go w domku nie będzie.
Niestety, i moja i jego nadzieja nas wydymała i to przez duże w - o takie jak to: W

Ostatecznie posiedziałam te 45 minut w domu i uderzyłam zdecydowanie za późno, na miejsce spotkania wtorkowej grupy treningowej.
Grzałam przez miasto jak dzika i szalona (a raczej jak dzika, a może jak szalona... a na pewno jak pierdolnięta) wymijając po drodze powolniaków, strasząc kierowców i babcie na ulicy. Ostatecznie nikogo już na Łysej nie zastałam :)
Za pomocą Faścika (dzięki Faścik) znałam mniej więcej miejsce docelowe Grupy wtorkowej więc znów grzałam jak dzika i szalona...

Ostatecznie ekipę spotkałam pod jednym z moich uuuuulubionych podjazdów (na serio ulubionych). Notabene jeszcze nigdy nie udało mi się go podjechać, a ostatecznie okazało się, że dzisiaj TEŻ nie jest TEN dzień.

Jak na mnie stuknęło sporo kilometrów, więc zmęczona i utyrana padłam w domu na cycki...

Jak ja lubie TO

Sobota, 16 lipca 2011 · Komentarze(0)
Wsiąść na dwa kółka z muzyczką w uszach i pomknąć przed siebie.

Dziś Spacerową na Reja tam mniejszy podjazd i powrót lasem zaczynając od Borodzieja a kończąc na Tatrzańskiej. Grunwaldzką to home.