Oczywiście kolejna nauczka: po pracy nie mam zasiadać w ciepłym domku i obżerać się obiadkiem tylko WPIERW jechać na trening. Bo im później tym mniej widzę i tym mniej robię. Strach ma wielkie oczy.
Dzisiaj Spacerową na Reja i do domku Rzeczpospolitą: 25'PowerT (na światłach tętno oczywiście spadało) 10'T 7x30''max - miało być 10 powtórzeń, ale po szóstym spotkałam gościa z bronią, na dodatek na liczniku i pulsometrze nic nie widziałam wiec zrobiłam siódme powtórzenie i spieprzyłam. Wracając spotkałam Faścika, który jak gdyby nigdy nic pojechał sobie dalej... ;)
O 20:00 zabrałam Iwę na łąki wraz z Adama rowerkiem. Ciemno jak w dupie, wietrzysko straszne no i cholerny deszcz. A na dodatek mój wspaniały wzrok... zapowiadała się świetna impreza :) Iwę puściłam luzem, więc odbyło się bez większych urazów. Licznika brak.
Tak to jest jak się człowiek rano nie zbierze... ale wyspać się też kiedyś musi.
Po 17 z psami na trening na Tatrzańskiej: 4,2 km z Iwcią - brak danych.
Później ze sobą, a że ciemno się robi szybko to musiałam go ostro skrócić i tak wyszło: 1. 20'T 2. 4x20'' max br.2'T 3. 5'T 4. 2x30'' max br.2'T 5. 10'PowerT 6. 15'T
Wpierw mała rundka w lesie z Iwą, mała bo złapałyśmy gumę... trzeba się przesiąść na UST...
Później zmienianie oponek na: Kenda Kwick Roller, na szoskę. I tak: Spacerową na Chwaszczyno, tam na rondzie w stronę Kościerzyny, 30 km przed Kościerzyną zwrot i na Żukowo i Gdańsk. I lans przy plaży. W sumie pulsu pokazało na 3 godziny, ale jazdy na troszkę mniej.
Wczoraj Adaśko zamontował mi mój nowiusi błotnik na przód, coby w drodze do pracy buźki sobie nie brudzić. Wszystko ładnie działało, podjechałam już Słowaka zadowolona że go mam, a gdy byłam już koło pracy spojrzałam w jego stronę, a ulicę, to znowu na... zaraz, "gdzie błotniczek???????" ... nie ma!!!!, znikł, wcięło. Po nowym błotniczku ani śladu... cofam w nadziei, że go znajdę, dojeżdżam do rozjazdu na Rębiechowo, nie ma :( Spóźniona i smutna wróciłam do pracy.