Przyjechaliśmy sporo przed startem ale formalności zgłoszeniowe, przebranie się i przygotowanie sprzętu nie pozostawiły czasu na choćby małą rozgrzewkę. Na pożyczonym fullu Specialized Epic, z cudownymi hamulcami Avid Elixir CR. Jechało się wspaniale, a najwspanialej na zjazdach. Z podjazdami już gorzej, miałam wrażenie że tył zostaje i spowalnia mnie.
27 kilometrowa trasa okazała się zdecydowanie lżejsza niż wczorajsza Rabka, szybsza, z mniejszą ilością błota i krótszymi podjazdami. Schwalbe Noby nic z przodu ładnie trzymał. Błąd taktyczny, czyli niesprawdzenie profilu trasy przed startem spowodował, że nie wiedziałam na ile mogę sobie pozwolić na końcówce. Mimo to dotarłam na metę jako pierwsza w open, ale z dużą stratą do pierwszego faceta. Tak więc jeszcze sporo pracy przede mną…
7.00 – pobudka, kierunek Rabka Zdrój, zawody Powerade MTB. Lekko spóźnieni, wjechaliśmy na trasę goniąc tych ostatnich z ostatnich. W nocy padało, nad ranem także, ale że ¾ trasy będzie tonąć w błocie – tego sie nie spodziewaliśmy. Dystans standardowy, czyli MINI. 26 kilometrów i 787 metrów przewyższeń (najwyższy punkt 959m) pozwoliły mi przeżyć ten maraton. Nie raz trzeba było iść z buta i pchać przed sobą rower, zaliczyłam też z dwie lekkie gleby, gdyż opony – geax mazcale 1,9 nie zawsze idealnie trzymają na błocie. Zdarzyło mi się też „pomylić” trasę, a dokładniej pojechać zgodnie z przekręconą strzałką, przez co straciłam spokojnie 10 minut. 8 kilometrów przed metą hamulce mechaniczne Shimano odmówiły posłuszeństwa i w końcówce trasy na asfaltowych zjazdach zamiast walić w korbę musiałam hamować nogą. Większość jednak czasu trzymałam się Adama, śledząc go niezauważalnie i kończąc maraton na drugim miejscu w open oraz klasie K2.
... no i przetestowałam. Klocki mi w drodze powrotnej wypadły w trakcie jazdy, już nie cofałam się po nie tylko podjechałam do Wysepki, gdzie niestety trzeba już było zakupić nowy hamulec. A więc stałam się posiadaczką nowego hamulca mechanicznego na tył ;) Model? Nie pamiętam :P
1. 30'PowerT Podjazd stromy na Reja (powinno być 3minuty) 1. połowa PowerT/ połowa Max (Max robiłam 1 minutę) 2. P/Max (Max robiłam 30 sekund, nie dawałam rady więcej i tak przez kolejne trzy podjazdy) 3. P/Max 4. P/Max 5. P/Max 6. T 7. Max (1,5 minuty zrobiłam, nie było więcej sił i woli walki)
Rozjazd: 5'A 10'P 10-20'T (w rzeczywistości A/T)
Ogólnie rzecz biorąc było ciężko i jestem niezadowolona z siebie, że nie wytrzymałam do końca kręcić Maxa - głównie pewnie ze względu na poddanie się bo pewnie siły by jeszcze starczyło :/
Z Adaśkiem, Faścikiem i "nowym" Marcinem po sporej ulewie (trzeba też dodać, że od kilku dni pada i jest iście jesiennie -fuck) wyruszyliśmy w las. Oliwa i ścieżka na Matarnię, tam chwila przerwy na ulubione zjazdy. Pierwszy - zaliczona lekka glaba, drugi już ok, tylko na samym dole za mocno przyhamowałam. Po zjazdach i kilku glebach Faścika na Matarnię i z powrotem. Chłopacy polecieli dalej a ja do domku na babskie popołudnie.
Opony - mezcale 1,9/ Na podjazdach w lekkim błocie, o słabszym nachyleniu jeszcze dawały radę, ale jak większe błoto to już niestety zapadają się i mulą.
Nowa kaseta - xt. Łańcuch niestety nie daje radę, kolejne zakupy rosną. A koła jeszcze nie spłacone :/
Wieczorne kręcenie w tętnie T - na szosie. Wpierw pojechaliśmy na Reja, kółeczko i Spacerową do Chwaszczyna, później Gdynia Karwiny, gdzie złapała nas niezła ulewa. Ciemno, zajebiście zimno i mokro - aaaaaa... Ostatecznie udało nam się dotrzeć do domu.