Spokojne kręcenie przed zawodami z Aśką i Marcinem. 58'T Na powrocie (czyli zjeździe) złapała nas ostra ulewa, nic nie widziałam i ledwo dotarłam do domu, przemoknięta na cacy.
Miejsce spotkania: Łysa Góra w Sopocie Dotarłam jako ostatnia i jako jedyna baba. No cóż, ja nie dam rady? Dałam! Tak sobie myślę. Wprawdzie większość chłopa z całej dwunastki jechała sobie turystycznie a ja cinęłam kopytkami w pedały i wydawałm z siebie dziwne dzwięki, to mimo wszystko myślę, że DAŁAM RADĘ! A jak!
Po godzinnym kręceniu po lesie, rozstaliśmy się na Pachołku i wróciłam, ostro już zmęczona, do domku. Ciekawe co na to Patio....
bo to wolne z okazji świąt, a dokładniej wolne przedświąteczne, więc trzeba wypucować dom, pokopać na grobach i upiec mazurka. Przez to wszystko mało czasu na rower zostaje, na mój kochany rowerek.
popołudniu udało mi się wyskoczyć do Sopotu, posiedziec troszke u Basienki i udać się dalej, w stronę Reja (mniejszy podajzad z prędkością 16km, kiepsko kiepsko), Spacerowej i Grunwaldzkiej.
Ostatecznie dystans wydawał mi się zabyt duży, ale sprawdzałam dwukrotnie i wygląda na to, że zrobiłam dobre ustawienia w pulsometrze.
Opony: Geax Mezcal Tubless
No i jechałam już z moim bialutkim amorkiem, który wrócił do mnie z serwisu, a który jeszcze rano założył mi SUPERSPEC Faścik. Dzięki!!!! No i łańcuch zmieniłam.
Kurcze, fajną miejscówkę mam koło domu. Zupełnie o niej zapomniałam. Wprawdzie maleństwo straszne i aby się zmęczyć należałoby kilka kółek zrobić, ale hardcore jest :)
Dziś miało być spokojnie, ale jak to w ostatnich dniach i tym razem nie wyszło. Ja swoje a puls swoje...
Plan był taki: 1. 20'Tcad.80-90 2. 5x3'PowerTcad.100-110 br. 5'Tcad.90-100 (troszkę na stojąco podczas T). 3. 20'A/Tcad.80-90
Zajebiście jest w lesie i na moich kołach ;) No ale niestety znów miałam problemy z pulsem, cały czas oscylowało w okolicach 150-160, a na rozjazdach jadąc na stojąco nie było mowy aby zejść poniżej 150.
Licznika nie miałam, na oko 25 km. Samopoczucie dobre, tym bardziej, że już dawno w lesie nie byłam
acha, no i niestety nie była to super płaska trasa Może ciężko w to uwierzyć ale nie łatwo u nas znaleźć płaską i krętą trasę w lesie – jak boni dydy
A tak dobrze szło, zadowolona po niedzielnym treningu, i co? Oczywiście zachorowałam i to tak na ostro. Ostetcznie dopiero w środę udało mi się w miarę pozbierać.
W weekend zawody więc to już ostatni dzwonek aby wejść na rower i choć troszkę Krossik u SUPERSPECA Faścika, na wymianie amorka, więc wsiadłam na Adama treningówkę i ruszyłam na szosę. Mimo kataru, który owładnął moje górne drogi oddechowe, przeżyłam i czułam się całkiem spoko. Ale efekt choroby widoczny, szczególnie gdy nie mogłam utrzymać się w zamierzonej strefie pulsu.
Pobudka o 7 rano, rowerkiem delikatnie 6 km do Adama. Od niego już wspólnie na bieganie po płaskim w okolicach plaży 40'T avs 132 max 142
Następnie zmiana bucików i na rower, no i zajebistego treningu ciąg dalszy: Szosa do ronda w Chwaszczynie i powrót 25'T cad wysoka 35'PowerT cad 70-80 30' A/T puls avs 142 max 166